Artur Cegiełka Artur Cegiełka
784
BLOG

Następstwa słynnego "gestu Kozakiewicza"

Artur Cegiełka Artur Cegiełka Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Oceniając słynny „gest Kozakiewicza” z perspektywy lat, wydaje się, że był to raczej wyraz niezadowolenia tyczkarza wobec nagannego zachowania publiczności podczas zawodów niż zaplanowana demonstracja polityczna sportowca, wymierzona w reżim komunistyczny.

Kibice zachowywali się skandalicznie. Nie było końca krzykom i gwizdom, gdy na płycie stadionu pojawił się polski lekkoatleta. Bohdan Tomaszewski wspomina te chwile, z dużą nutą niezadowolenia, ze względu na brak właściwego dopingu, który powinien być prowadzony przede wszystkim w duchu fair play: „gwizdali, gdy gotował się do skoku, a kiedy już biegł, przez trybuny szedł nieprzyjazny pomruk. Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie – potęgowało wiarę i budziło dodatkową energię, by zrobić na przekór. Kiedy pokonał rywali, pobił rekord świata i zwyciężył nieprzyjazną widownię, wówczas wykonał pamiętny »Gest Kozakiewicza«”.Trzeba przyznać, że wydarzenie te było bezprecedensowe w historii polskiego sportu; zignorowane zostało oczywiście przez krajową prasę, która donosiła wówczas o heroicznej postawie sportowców podczas zawodów:„trwający cztery godziny tyczkarski show, którego głównymi aktorami byli trzej polscy zawodnicy i reprezentant ZSRR Konstantin Wołkow, na długo zostanie w pamięci nie tylko Polaków. Było to chyba najpiękniejsze widowisko w dotychczasowych zawodach we wszystkich dyscyplinach na XXII Igrzyskach Olimpijskich”, – czytaliśmy na łamach „Przeglądu Sportowego”. W podobny sposób zareagował „Żołnierz Wolności”, który również umieścił relację z tego konkursu: „Polacy skakali jak z katapulty. Złoty rekord świata Władysława Kozakiewicza”. Natomiast „Trybuna Ludu” informowała, że Kozakiewicz: „z radości pokłonił się trybunom nisko do ziemi”.

W innym artykule poświęconym temu zwycięstwu zatytułowanym „Widziane z kraju” autor zwracał uwagę na styl, w jakim Kozakiewicz zwyciężył oraz na emocje, które towarzyszyły wtedy sportowcom oraz kibicom: „umiemy patrzeć na sport, potrafimy go odbierać z rozwagą, oceniać spokojnie wydarzenia. Ale niech tylko któryś z naszych zawodników […] sięgnie po złoto i zrobi to tak elegancko i tak wspaniale – jak to zrobił Kozakiewicz – nie wytrzymujemy i dajemy pełny upust, tylko nam Polakom znanemu, temperamentu. Oj, przeżyliśmy ten skok, przeżyliśmy”.

Sam Kozakiewicz tuż po zawodach był zaskoczony swym ogromnym sukcesem: „Jeszcze nie wiem dlaczego dzisiaj skakałem aż tak wysoko. Pewne są trzy rzeczy: po pierwsze byłem w dobrej formie, po drugie zupełnie nie odczuwałem zdenerwowania i po trzecie ogromnie chciałem wygrać”.

Złość płynąca z trybun była tak duża, ponieważ nasz sportowiec pokonał reprezentanta ZSRS, Konstantina Wołkowa. Zawodnik gospodarzy walczył dzielnie do końca, jednak przegrał – taki jest sport. Tymczasem sowieccy kibice przyjęli jego porażkę z ogromnym niezadowoleniem, wyrażając swoje rozczarowanie wobec niego, tuż po zawodach. Pierwszym z nich okazał się kierowca autokaru, który w tym dniu miał zabrać sportowców, dziennikarzy i działaczy ze stadionu Łużniki. Jednym z pasażerów był Bohdan Tomaszewski, który następnie historię tę przelał na papier. Opisywał, że autokar zapełniał się stopniowo, gdyż pasażerowie powoli wracali z olimpijskiej areny, kierowca zaś cierpliwie czekał aż będzie komplet. Siedzenia w końcu zapełniły się, kierowca mógł uruchomić silnik i ruszyć do hotelu. Tymczasem na drodze pozostała jeszcze jeden osoba, dla której nie było już miejsca w autokarze. Był nią młody chłopaka w czerwonym dresie, który mokry i zmarznięty stał przed drzwiami autokaru, licząc, że wsiądzie. Kierowca jednak odjechał, pozostawiając go za drzwiami. Po chwili, gdy autobus ruszył, Tomaszewski rozpoznał w nim sportowca, który walczył nie tak dawno z Kozakiewiczem – to był Konstantin Wołkow, zdobywca srebrnego medalu olimpijskiego. Sprawozdawca „Polskiego Radio” zanotował po latach: „Autokar rusza. W ciemnościach i strugach deszczu widzę smutną twarz olimpijczyka. Coraz mniejsza sylwetka gaśnie w mroku. Jedno z najsmutniejszych wspomnień z tych Igrzysk. Srebrny medal – wielka rzecz! Srebrny, ale nie złoty. W drodze do hotelu zapytałem kierowcę, dlaczego nie zabrał Wołkowa. Spojrzał na mnie filozoficznie, wzruszył ramionami i rzucił krótko: »przecież przegrał«”.

Po powrocie do kraju z polskimi medalistami spotkał się Prezes Rady Ministrów PRL Edward Babiuch; mówił wówczas: „każdy z was – stwierdził premier, zwracając się do Olimpijczyków – ma powody do wielkiej satysfakcji. Zdobyliście sympatię milionów kibiców w kraju i na całym świecie”. Po latach Kozakiewicza tak wspominał te spotkanie: „Stoimy w szeregu, najpierw złoci medaliści, potem srebrni i tak dalej. Wchodzi Babiuch, ubrany normalnie: garnitur, krawat, ale spoglądamy w dół, a on ma na nogach adidasy. W ten sposób zaznaczył, że idzie na spotkanie ze sportowcami […]. Nagle rozsunęły się drewniane ściany, a za nimi ukazały się zastawione stoły po brzegi: kawior, kabanosy, artykuły wtedy w Polsce niedostępne […]; Jacek Wszoła pakuje kabanosy do kieszeni marynarki. Zobaczył to Babiuch, podchodzi i mówi – »Panie Jacku, nie trzeba, starczy dla wszystkich«. A Jacek na to – »Moja żona została na dole i chciałem jej pokazać, bo dawno kabanosa nie widziała«”.

Kilka dni później w siedzibie Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie odbyła się uroczystość wręczenia olimpijczykom wysokich odznaczeń państwowych. Z ramienia PZPR w imprezie tej udział wzięli zastępca członka Biura Politycznego KC PZPR, sekretarz KC Zdzisław Żandarowski oraz kierownik Wydziału Organizacji Społecznych Sportu i Turystyki KC PZPR Ryszard Bryk. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczony został Kozakiewicz.

Nagrody i wyróżnienia, które spotkały sportowca w kraju po olimpijskim sukcesie były szeroko komentowane w prasie i telewizji. Gratulacji nie było końca. Tymczasem media nie nagłaśniały faktu, kiedy to ambasador ZSRS w Warszawie Boris Aristow wystąpił do polskich władz o odebranie złotego medalu Kozakiewiczowi za jego zachowanie podczas moskiewskich igrzysk. Wystarczyły jednak zapewnienia polskich władz sportowych, że pamiętny gest był wynikiem… bólu ręki, o czym wspominał sam zainteresowany: „Marian Renke wyjaśnił, że bolała mnie ręka i kurczyłem ją z bólu”.

W 1985 r. mistrz olimpijski z Moskwy Władysław Kozakiewicz zdecydował się wraz z rodziną opuścić kraj i udał się na emigrację do zachodnich Niemiec, gdzie otrzymał obywatelstwo. Decyzję tę komentował B. Tomaszewski: „szkoda, że […] mistrz z Moskwy tak ułożył swoje losy; wylądował w RFN, startował w niemieckich barwach. Ale jakże zapomnieć to, czego dokonał w Moskwie?”

 

Absolwent Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych UKSW. Autor książki "Działania MSW wokół olimpijskich zmagań Moskwa 80"(2011). Publikował m.in. "Biuletyn IPN", "Glaukopis", "Uważam Rze", "Na Poważnie", "Sieci Historii", "Wpolityce.pl", "Wsumie.pl". Pasjonat sportu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości